poniedziałek, 6 października 2014

Dieta 50 na 50 - Recenzja książki

Jakiś czas temu dostałam propozycję zrecenzowania ukazującej się dzisiaj nakładem nowego wydawnictwa Vivante książki "Dieta 50 na 50" autorstwa Dr Kristy Varady i Billa Gottlieba. Zgodziłam się i jakiś czas później otrzymałam przedpremierowy egzemplarz. Moje uczucia są... mieszane.



Sam układ książki jest w porządku. W pierwszym autorka przedstawia siebie i współautora, w drugim - ogólnie przedstawia założenia diety i płynące z nich korzyści. Jest tu nieco irytującego lania wody i ciągłego podkreślania, że dieta 50:50 faktycznie działa i opiera się na badaniach naukowych. One również zostają zarysowane (eksperyment na myszach, później - na ludziach). Wielokrotnie podkreślony zostaje również fakt, iż dieta nie wymaga głodówki całkowitej, a w tak zwanym Dniu Ucztowania pozwala na jedzenie tego, czego tylko dusza zapragnie. Następne dwa rozdziały przybliżają szczegóły Dnia Diety i Dnia Ucztowania. Autorka szczegółowo wyjaśnia, co jeść wolno, jak rozbijać posiłki. Zamieszczono również sporo przepisów, które wykorzystać można w Dniu Diety. Rozdział piąty opisuje jak się ma dieta do aktywności fizycznej, zaś w szóstym zawarto wskazówki, jak utrzymać wagę po wyjściu z diety.

Niestety, sama treść książki budzi sporo moich zastrzeżeń. Zacznę jednak od plusów:


  • bogactwo przypisów (choć zamieszczonych w formie zbiorczej na samym końcu, za czym nie przepadam), odsyłających do różnych artykułów i publikacji. Podoba mi się to, bo udowadnia, że wielokrotnie użyte "na podstawie badań" zostało udokumentowane.
  • ciekawe przepisy do zastosowania w Dniu Diety. Mają również czasami dodane informacje zdrowotne - takie ciekawostki odnośnie składników danych posiłków.
  • zawiera kilka pożytecznych wskazówek - odnośnie planowania posiłków (choć tylko na dzień diety), picia wody czy też skupianiu się na tym, co się je - nieświadome jedzenie sprawia, ze przyjmujemy znacznie więcej kalorii.
  • w rozdziale odnośnie aktywności fizycznej podanych jest kilka fajnych przykładów "ćwiczeń mimochodem", czyli tego, jak sprawić by codzienne życie pozwoliło nam na spalenie większej ilości kalorii.
  • podoba mi się również, że autorka nie obiecuje drastycznych spadków wagi. Nie jest to opis diety cud, pozwalającej na zrzucenie 20 kilo w miesiąc (owszem, wartości 20-kilogramowe również są użyte - w aspekcie co najmniej sześciu miesięcy). Autorka zaznacza też, że dieta ta najlepiej sprawdza się u osób ze sporą nadwagą i otyłością.
  • ponadto podkreśla się, ze jedzenie produktów tłuszczowych niekoniecznie musi oznaczać brak sukcesu w diecie, a wręcz przeciwnie (fakt, ze chodzi i konkretne tłuszcze typu ryby i orzechy, został wspomniany dość dyskretnie).
Minusy... Ta książka zawiera w sobie tyle rzeczy sprzecznych z tym, co uznaję za zdrowe odżywianie i aktywny styl życia, że aż nie wiem, od czego zacząć...
  • Podkreślono, że o dziwo, nawet w Dniu Diety (kiedy to spożywa się 500 kcal) można pozostać aktywnym fizycznie. Niestety, aktywność opisana w książce odnosi się do chodzenia, czasem biegania, generalnie- samo cardio i to wcale nie w jakimś świetnym wydaniu. Co z osobami nie unikającymi ćwiczeń siłowych, co z wytrzymałościowcami? Nie wierzę, ze jeśli Dzień Diety przypadnie na ciężki trening siłowy, będzie można dostarczyć odpowiednich składników odżywczych, by zregenerować organizm.
  • Zasada "tylko kalorie się liczą". Autorka uznaje, że nie ważne co, ważna jest ilość kalorii, w dodatku tylko w dniu diety - ma ona wówczas wynosić 500 kcal. Osobiście uważam, że jest wręcz przeciwnie - nie tyle liczą się kalorie, co makroskładniki, więc ta ideologia jest mocno sprzeczna z moimi przekonaniami.
  • Kolejne cudo: waż się codziennie.  Ponoć to wpływa motywacyjnie i daje lepsze efekty. Hmmm... 
  • W dniu diety nie wolno jeść śniadania. Posiłki na ten dzień to 400 kcal posiłku głównego i jakieś przekąski mające około 100 kcal.
  • Książka jest bardzo... hmm... "amerykańska". Widać to choćby po liście firm, których gotowe produkty są zalecane do spożycia. Nie sądzę, by którąkolwiek można było znaleźć na naszym rynku.
Podsumowując.
Styl pisania: 8/10. Trochę irytującego lania wody, ale całość jest dość spójna i czyta się bez problemu.
Treść: 4/10. Niestety, nie jestem w stanie dać więcej.
Ogólnie: 6/10.

Ta dieta bowiem sprawdzić się może u jakiegoś Kowalskiego, który jest na samym początku dbania o siebie. Nie sprawdzi się u kogoś, kto walczy o rzeźbę lub kogoś, kto ma do zrzucenia niewielką liczbę kilogramów. Zachęca głównie do ćwiczeń cardio, i choć podkreśla się, ze dieta prowadzi do ubytku tłuszczu i wzrostu mięśni - śmiem w to wątpić. Od czego te mięśnie? Od czekolady co drugi dzień i samego chodzenia...? Minusów ilościowo niby wypisałam mniej, ale moim zdaniem swoją wagą przewyższają plusy. 
Oczywiście, nikogo nie przestrzegam przed książką samą w sobie. Warto po nią sięgnąć choćby po to, by wysnuć swoje własne wnioski. Ale samej diety osobom, które chcą być naprawdę FIT, nie polecam...

Zobacz również:  Fit Foto Wyzwanie  |  Zostałam nominowana!  |  Być kobietą...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz